Pink Sweaters

background: Joe Bonamassa - The Ballad of John Henry (Royal Albert Hall 2009)



Cześć, wpadłam poopowiadać.
Jakoś wybitnie dzisiaj nie mam weny na naukę, jak najbardziej powinnam, ale znowu trwałam chwilę w milczeniu, nie przystoi, w końcu dotknęła mnie oficjalnie siedemnasta zima. 
Nawet kwiatki dostałam, w nagrodę?
Szkoła to jak zwykle pociąg pośpieszny, do którego czy wejdę czy nie to mnie anihiluje (tylko w innych miejscach), no ale jednak bardziej opłaca się wsiąść i jakoś przewegetować niewygodę, bo rezultat można określić jako wymierny. Na przystankach staram się ratować resztki tonącego życia osobistego i zdrowia, bo jakaś osobliwa i jeszcze nierozpoznana choroba targnęła moim jestestwem, zatem zeszły tydzień zmuszał mnie do snu oraz wyczekiwań w wielości instytucji okołoleczniczych. Absorbuje mnie też projekt szumnie zwany Muralami Poetyckimi, soboty upływają więc pod znakiem wstawania skoro świt und ganiania w słocie z taśmą klejącą, nożykami introligatorskimi oraz farbą (słowa-klucze do opisu), jeśli kula ognia raczy w końcu się ujawnić to przed Wielkim Świętem Fajerwerek powinnam pojawić się na bruku, cóż za gorzka ironia, ale się cieszę.


W ogóle jakoś staram się cieszyć, uśmiechać, nosić różowe swetry, wszystko, nie chcąc oszaleć z pesymizmu (znowu) w duecie z presją podkarmianą przepracowaniem, mam swoisty adwent wykreślając doby do pauzy. Nie potrafię przezwyciężyć tylko zapomnienia o pożywce, wiszą na mnie wszystkie spodnie.
Rzecz nie do zniesienia, zwłaszcza, że mam je pół miesiąca.
Ale przynajmniej walczę.
Umawiamy się na następny raz?

Pees. Zostawię liny.
Strona u Marka Zuckerberga
Przegląd zdjęć codziennych
Tumblr