Hangover

background: Taco Hemingway - Szlugi i Kalafiory


Tak. To znowu ja.
Wróciłam w ulubionej formie starej zrzędy, ale nie tej co narzeka na swój brak weny tylko na innych ludzi, a raczej ich osławiony podludzim.
To będzie trochę historyjka, wy chyba całkiem je lubicie, mnie zresztą też nie? No przyznajcie, trochę się cieszycie, że znowu jestem.
Jak zwykle wątek w wątpliwym stylu pociągnie moja postać, warto jednak nadmienić też inne - gospodynię, dostanie literkę X, hałastrę, oni literki nie dostaną, bo i nie zasłużyli, oraz już kilkukrotnie wspominanego Obrońcę Kurczaków vel Alę.
Cała sprawa rozegrała się o osiemnastkę.
Jaka osiemnastka jest każdy widzi - z definicji jedyna w życiu, społeczeństwo na  doprowadzanie się do stanu szpadla przymyka w ten wyjątkowy dzień oko, ogółem nagle wszyscy wyznają kult Królowej Wudeny.
Przypomnijmy, bo w końcu mieliście ode mnie wytchnienie, że ja w przeważającej części życia obawiam się nieznanych form gatunku ludzkiego. No.
Panna X postanowiła hucznie świętować wejście w pełnoletność, a że utrzymujemy kontakty raczej bardzo dobre, zechciała również i ze mną, na marginesie, kto mnie zaprasza na imprezy, ludzie, przecież jak się na mnie spojrzy to pod czerepem czerwona lampka, że ona to jest chyba z lekka socjopatą. W gruncie rzeczy jestem całkiem miłą puszystą kuleczką ciepła jak kogoś lubię/chce mi się (czyt. z rzadka) więc odmówić nie sposób, więc mimo iż opowieści o mojej nadziei krążą po tym blogu już prawie rok i pewnie zgodnie wywęszyliście po tym słowie nadchodzące kłopoty to zawierzyłam jej i ruszyłam ku przeznaczeniu znając tam może ze dwóch gości.
Pardon, no z czterech.
Generalnie na imprezie lud młody, zdrowy, w większości zaprzyjaźniony więc tym większe zdziwienie wzbudził we mnie fakt, że już od wejścia powitał mnie z etanolem tańczącym pod wystylizowanymi czuprynami, ba pierwsze żywe trupy padły przed godziną dziesiątą.
I tak gdzieś między jednym a drugim łykiem cudownie jabolowatego cydru (4,5% praktycznie abstynencja) zaczęłam szukać odpowiedzi - to ze mną jest coś nie tak (zanim odpowiecie, że oczywiście, mniej więcej wszystko, dosłuchajcie naszej audycji do końca) że mnie generalnie w tym wieku do wody z kreską nie ciągnie kompletnie, bo jakimś takim zmywaczem mi to zalatuje, ogólnie w trakcie egzystencji raz tylko jej picie nie wywołało u mnie wykrzywu permanentnego, ale to był drink więc nie wiem czy się liczy, czy z nimi, że umiejętności zachowania imprezowego nabierają dopiero po niej. Ja oczywiście zgodnie ze sobą zwątpiłam w którejś z sekund, gorzej, że panna X też, bo kontrola nad imprezą gdzieś się zapodziała. I wiecie, bo ja to generalnie niskoprocentowce lubię, takie ulewki pseudowinne za piątala, piwo czy takie wino prawdziwsze (za więcej jak dychę), ale no raczej nie w ilościach takich, że wygodniej się w tym utopić niźli wypić. Bo w którymś momencie jakoś ubogo na stylu, tu się zatoczysz, tu coś wydalisz, o a tam to bym zaległa snem błogim - w pamięci zostaje coś około jednego przebłysku wydarzeń, ale generalnie to było przefantastycznie!
Bezproduktywność w którymś momencie leniwie podryfowała w stronę poprawy komfortu życia tym, którzy generalnie raczej wyznają jego brak (patrz: ja rok wcześniej) więc ku lepszemu jutru nie wystawiam lauru konsumenta Złote Dętki istotom w wieku +/- ja, które czterdziestoprocentowe piją jak ja herbatę zieloną.
Hektolitrami czyli.
Znaczy generalnie z wami mogłabym się upodlić kiedyś, gdy na szczycie góry spotkamy się, ale hej, tutaj promuję troskliwe oranie swojego poletka i przyozdabianie norki w zastępstwie wychodzenia do ludzi, więc udawajcie, że tego nie napisałam.
No i wróciłam tak na stałe, posłuchałam się psychologów tylko z nazwy i zrobiłam niespodziewaną przerwę, wyjechałam, poskrobałam w samotności, Chrystusie i wszyscy jego chorążowie jeśli tak wygląda bycie grafomanem to rzucam tę robotę, no dobra, nie, bo nic innego względnie nie potrafię w szerokiej granicy błędu.
Adios, przyjaciele, jutro też tu będę.