Projectbook
background: Eminem - Space Bound
Wiem, że miało być minimum 24x60 temu, ale nie dałam rady fizycznie, ukoić żebra udało mi się dopiero dwoma chemicznymi zabójcami bólu, ale jest!
Mały dopisek dla Vanilles - pomożesz z tytułem?
PROLOG I
obecnie
„To straszne zostać samemu, kiedy było
się parą”~ Morand
Nic nie
wskazywało na jej obecność.
Nie
było żadnego zdjęcia. Żadnej walentynki. Pocztówki. Listu.
Miałem
tylko małe zardzewiałe pudełko, dawną ścienną apteczkę.
Nie
włączyłem światła – odkąd zniknęła znienawidziłem je, za bardzo rozjaśniała
moje życie by cokolwiek je zastąpiło, gdy robiło się zbyt ciemno by widzieć
paliłem tylko waniliową świeczkę, uwielbiała je. Trzasnąłem drzwiami,
powinienem naprawić klamkę, przestawały się domykać, ale nie miałem energii na
nic więcej niż brutalność. Kurtka wylądowała w jednym kącie, plecak w drugim,
doczłapałem tylko do łóżka i rzuciłem się na nie czując pieczenie oczu.
Puszkin
nadal leżał w śpiączce, byli już bliscy machnięcia na niego ręką, bo nikt nie
wiedział kiedy wróci do względnej używalności, a jedynie część wiedziała kiedy
mógłby. Mój przyjaciel w białej pościeli pomalowanej na pastelową brzoskwinię
szpitalnej izolatki wyglądał wręcz groteskowo – ot nieco zaokrąglony, zarośnięty
nastolatek o bystrych oczach za połamanymi okularami, teraz niemal
przeźroczysty zaplątany w rurki, ale nadal zachowujący w swojej aparycji pewną
niepokorność.
Nie
obudzi się dopóki Tatiana nie wróci. O ile wróci.
Leżałem
na brzuchu w rozbebeszonej pościeli, powinienem ją już zmienić, ale liczyłem,
że gdzieś jeszcze dogonię jej ulotny zapach, wyczuję, że leżała ze mną na tych
poduszkach i zasnę w spokoju, bez kolejnych koszmarów, w których widzę jej
przerażone oczy, tortury, z których budzę się bardziej zmęczony niż gdy
zasypiam. Pomacałem bok łóżka by chwycić rączkę szuflady, wysunąłem, po omacku
wyjąłem pudełko. Otworzyło się z niemiłosiernym zgrzytem.
Ten
zgrzyt był cholernie kojący.
Opierając
się na łokciach ułożyłem przed sobą najcenniejsze rzeczy jakie miałem –
kołonotatnik z grafiką przedstawiającą człowieka w płomieniach, zasuszoną
czerwoną różę, trzy zdjęcia, złożoną w kostkę koszulkę Led Zeppelin, „Mistrza i
Małgorzatę” i flakonik z resztką perfum Wings. Jedyne co mi po niej zostało.
Odkorkowałem
buteleczkę, od tego zapachu zakręciło mi się w głowie, i przyjrzałem się
zdjęciom.
Na
pierwszym był mój przyjaciel i ona – Puszkin trzymał aparat, a Tatiana
obejmowała go w pasie od tyłu i śmiała się, może z miny jaką zrobił? Pamiętam
jak ciepło było tamtego dnia gdy pojechaliśmy na pierwszą wiosenną przejażdżkę,
jezioro lśniło w oddali jak ze złota. Na drugim my – swoje chude, długie ręce
owinęła mi wokół szyi, spod czapki uciekały jej kosmyki czarnych włosów, nie
znosiła gdy robiły tak po związaniu, dla mnie wyglądała uroczo i zawsze je
wyciągałem. Całowała mnie w zarumieniony z zimna policzek, a ja uśmiechałem się
szeroko. Trzecie było mniej wyraźne, ciemne, zrobione telefonem – do nagiej piersi przyciskała białą kołdrę,
jej włosy rozrzucone na poduszce wyglądały jak plama czarnego atramentu.
Ramiona, spokojną uśpioną twarz, plecy miała blade, wyglądała jak duch, niemal
nie odznaczała się od pościeli.
Tym
bardziej w oczy rzucała się druga czarna plama – wyrastające z kręgosłupa czarne,
upierzone gęściej niż u jakiegokolwiek ptaka smukłe skrzydła.
Pamiętam
jej przestrach kiedy znalazła to zdjęcie, ubłagałem ją żeby go nie niszczyła.
Gdyby
to zrobiła może zapomniałbym jak wyglądała naprawdę.
Kiedy
przeglądałem jej notatnik łzy ciekły mi po twarzy, tyle rozpaczy i pragnień
ukrytych w lekko kremowych kartkach, których treść znałem na pamięć. Róża nadal
pachniała tak jak wtedy gdy dałem jej cały ich bukiet, najważniejsza jednak była
koszulka, gdybym zamknął oczy…
…
może byłaby obok.
Ale
nie.
Spomiędzy
stron książki wydobyłem nieopisaną płytę DVD i używając całej resztki swojej
siły wstałem by wsunąć ją w czytnik koło komputera, nim jego gigantyczny
monitor rozbłysnął odbiła się w nim moja twarz – nie goliłem się, bo mi się nie
chciało, nie jadłem bo mi się nie chciało, piłem tylko gorzką kawę by spać jak
najkrócej, zawsze głaskała mnie po wystających żebrach, ale teraz w przerwach
między nimi miałem dołki, liczyłem je bez problemu. Nie zaglądałem więc w
lustra, wolałem myśleć że jestem szary, grafitowoszary jak powietrze w moim
pokoju o zmroku i przez to nikt mnie nie widzi.
Na
płycie były dwa filmy. Wszystkie pozostałe ukryłem daleko od siebie, na dysku
schowanym w jej szafie, podobnie jak zdjęcia i wszystko co należało do niej.
Pokój Tatiany był zamknięty na cztery spusty, klucz do niego wisiał na mojej
szyi obijając się o malutki srebrny pentakl. Od niej. Najechałem myszką na
pierwszy z nich.
Nasza pierwsza
wiosenna przejażdżka, ciepły kwietniowy dzień, motocykle stoją na poboczu, to
od nich zaczyna się film. Puszkin idzie do nas od tyłu, przez zarośla, jeszcze
nie wiemy, że nas nagrywa. Słońce cętkami oświetla drogę, którą idzie, bo
światło zatrzymuje się na koronach drzew. Słychać dziewczęcy śmiech, mój
przyjaciel podchodzi już całkiem blisko, w tle coraz głośniej słychać muzykę,
odchyla gałęzie i kieruje obiektyw na nas.
Tańczymy do „Sweet
Home Chicago”, kręcę nią jak szalony, a ona śmieje się jak mała dziewczynka
mocno trzymając moją dłoń, w końcu zmęczeni kołyszemy się do rytmu, opieram
czoło na jej czole i całuję ją w nos.
Puszkin symuluje odgłosy
wymiotów i wyskakuje z zarośli, ona odrywa się ode mnie i podbiega do niego
ginąc z kadru, zostaję ja wędrujący za nią wzrokiem.
-Gdzieś ty był?
Dawaj aparat zrobimy sobie zdjęcie!
Siłują się przy
nim, nie widać tego ale widać jak skacze obraz, słychać ich przekomarzanie, w
końcu Puszkin przekręca go i ustawia, widać jak ona obejmuje go, patrzy w moją
stronę i posyła mi całusa, kładzie mu głowę na ramieniu i wszystko znika.
Włącza nagrywanie w
progu kuchni i po cichutku kładzie aparat na półeczce nad blatem tak by kadr
obejmował mnie krojącego warzywa, sprawdza czy wszystko w porządku i podchodzi
do mnie. Przytula się do moich pleców, a ja wzdrygam się z zaskoczenia i
wyjmuję słuchawki z uszu.
-Już wstałaś? –
dziwię się odwracając się by ją objąć i pocałować w rozczochrane włosy. Ma na
sobie moją gigantyczną koszulkę ze Star Wars i czarne legginsy, bosymi stopami
staje na moich i ziewa.
-Wstałam – wtula się we mnie i
zamyka oczy. – Cześć.
Uśmiecham się.
-Cześć – ciągnie mnie za bródkę.-
Au!
-Tak ładnie możesz uśmiechnąć się
do kamery – przez sekundę oboje patrzymy w obiektyw, kładzie mi rękę na
policzku i przekręca głowę tak bym znowu patrzył na nią. Całujemy się.
-Kocham
Cię.
Koniec
baterii, koniec nagrania.
Odepchnąłem się od biurka, krzesło na
kółkach odjechało na jakieś półtora metra, zerwałem się z niego i niemal
biegiem rzuciłem na powrót do łóżka, by wrzeszczeć w poduszkę, dusić się łzami
i własnym oddechem, wbijać paznokcie w przedramiona, zaczerpywać haust
powietrza i dalej wyć jak oszalałe zwierzę.
Gdzie jesteś, gdzie jesteś, gdzie
jesteś, gdzie jesteś, gdzie jesteś, gdzie jesteś, gdzie jesteś, gdzie jesteś, gdzie
jesteś, gdzie jesteś, gdzie jesteś, gdzie jesteś, gdzie jesteś, gdzie jesteś, gdzie
jesteś, gdzie jesteś, gdzie jesteś, gdzie jesteś, gdzie jesteś, gdzie jesteś….
Przycisnąłem jej koszulkę do twarzy
i zwinąłem się w kłębek.
Straciłem przyjaciela. Straciłem
kobietę. Straciłem wszystko.
Mój telefon zawibrował, za oknem
przejechał samochód.
Przycisnąłem wszystko co mi po niej zostało
do siebie i wpatrując się w nadchodzący mrok skupiałem się tylko na zapachu.
Nie chciałem bez niej istnieć.
I jaka wasza opinia o tym kawałku? Jakieś sugestie? Choćby co do imion? Cokolwiek?
Pora się przespać przed wielkim, tłustym poniedziałkiem. Do miłego.