Belive me I've seen it

background: happysad - Tak się boję

To jest takie zabawne, dzisiaj brzuch i żebra nie dają spać więc (o Bogu dzięki!) mogę pisać.
Nie szukam wymówek, gardzę nimi, chyba zaprzestanę zarówno obietnic, bo jednak pisanie następujące to aktywność nocna, a że chłopiec mój bardzo pilnuje marnowania tego okresu - tudzież snu - zaprzestałam jej, inną też prawdą jest zwyczajny brak weny, może i z powodu przeistoczenia się antropomorficzną wyżętą ścierą do naczyń aczkolwiek kto wie. Ponura obietnica integralnej narośli mojej duszy, która chlubi się chyba barwą grafitowej czerni nie zostaje złamana, jedyna różnica w stosunku do kęsów czasu przeszłego jest taka, że mojej wątpliwej jakości i repetującej się litanii gorzkich żali powiernikiem jest obecnie wiadomokto, fakt faktem umysł jego nieskalany przygnębieniem doczesnym nie ogarnia tegoż stanu z końca do końca, ale próbuje, a kto w bagnie siedział ten wie - to i tak wiele. Wyobraźcie sobie metaforycznego wąsatego technika stojącego przed znudzoną publiką z kartonem zamaszyście zapisanym nieśmiertelną kwestią "owacje na stojąco" i bądźcie tą publiką.
Skoro już do klawiatury się dorwałam, mój komputer jeszcze zipie, a powieki stoją na baczność pora na powrót do starych, całkiem niezłych śmieci.
Crooked Young część numer siedem.

-Zjedz.
Dla świętego spokoju przełykam kęs bułki z serkiem Almette, oni wydają się zadowoleni, zawsze doprowadza mnie to do szału, kojarzą mi się wtedy z rodzicami, może irytuje mnie fakt, że są bardziej mną niż ja.

Bo tyle się znam 
Ile z ust twych usłyszę
Ile obliczę sam z czarnych plam
Życiorysu

-Dostanę za to klina? - pytam kiedy zostają mi tylko okruszki, jestem ciekawa czy te też każą zlizać z białej porcelany.
-Cat Ty nie umiesz w kliny - Klara patrzy na mnie z dezaprobatą siedząc po turecku na krześle w największej białej koszulce Artema, jest najniższa z nas więc ta wygląda nań jak sukienka, plecie warkocza, a mimo to nie wygląda jak mała dziewczynka.
-Dobra, niech będzie - czy ktoś może zaoferować mi poranny alkohol w formie niewielce przetworzonej bym mogła fantomowo zapełnić ziejące pustki swojej duszy i uczynić to zdezelowane ciało mobilnym? - wierzę, że ich rozbawię i podarują mi co najmniej piwo w porywach do paru kolejek, ale gromy ciskane przez ich oczy stają się jakby groźniejsze. Wzdycham bezsilnie i opieram czoło o wyszczerbioną krawędź drewnianego stołu symulując załamanie.
-Nie możesz wszystkiego załatwiać alkoholem - łagodnie tłumaczy mi mój przyjaciel, oczywiście wygląda cholernie dobrze umywszy ciemne włosy, zero sińców, zdrowy zarost, no typowy intelektualny atrakcyjniak z amerykańskich filmów, którego kochają wszyscy rodzice, jest boleśnie rozsądny w tym momencie, bo i co ma zrobić? Niby to rozumiem, ale jednak...
-Jak mawiał klasyk 'Nie jestem martwy ani żywy, jestem pijany i prawdziwy' - rzucam i upijam łyk kawy, krawędź kubka przesłania mi widok, ale słyszę westchnienie Klary.
-Cat, zbieramy się. Czas do domu.

Tak się boję
O siebie
Że zostanę sam
O swój psychiczny stan

Nie wiem czy mam w sobie jakiś pieprzony gen kloszarda czy ki diabeł - kiedy spojrzę w lustro w przedpokoju tak właśnie wyglądam, chociaż moi przyjaciele wyglądają jakby złowróżbne wódczane dzieńpo się ich nie imało. Nim moja towarzyszka się wyszykuje jestem gotowa więc opieram się o pokrytą starą boazerią ścianę wpatrując się w imitację perskiego dywanu gdy słyszę kroki.
-Hej - mówi cicho Artem.
-Hej - szepczę w odpowiedzi, chwyta moją dłoń i kciukiem głaszcze kostki, wiem, że chce pomóc, a mnie ogarnia coraz większe przygnębienie.
Znowu zawodzę rodziców.
Więc tak stoimy, bez celu, ja się gapię w podłogę, on swoimi o dwa tony ciemniejszymi od włosów oczami pewnie we mnie i czekamy na tą, która ma nadejść.
Pożegnanie jest krótkie, wiemy, że jeszcze dziś najdalej jutro się zobaczymy, i zaraz idziemy w blasku jesiennego słońca  zakurzonym chodnikiem, mija nas kilka osób, które znamy, ale ani oni nam ani my im nie mówimy nawet głupiego cześć.
-Nie palisz - mówię do towarzyszki, bo i to dziwne, niby wypala góra trzy dziennie, ale dzisiaj to jej jedyna okazja.
-Żebyś nie piła- tłumaczy kopiąc leżący na ziemi kapsel od Rompera.
-Z tego co wiem to się w żaden sposób nie łączy.
-A szkoda - wzdycha i z jakiegoś powodu czuję dziwną mieszankę żalu i wściekłości, problem w tym, że nie wiem czy też do niej, boże do siebie to pewne.
Doskonale rozumiem ideę przejścia na choćby częściową abstynencję i równie perfekcyjnie zdaję sobie sprawę z faktu, że kompletnie nie jestem w stanie tego zrobić, moje smętne szaleństwo tylko się pogłębia, a jestem za słaba by z tego rezygnować, niech ten świat trafi szlag, bym mogła bezkarnie rozsypać się w popiół, moje truchło obchodzi zbyt wiele osób.

Tak się boję
O siebie
Skąd to wiedzieć mam
Co to może się stać

Rozstaję się również i z Klarą, wiatr jest ciepły, liście tańczą na wietrze, zdawać by się mogło, że do płynącej w słuchawkach "Sonaty Księżycowej", idę szybciej niż nakazywałby rytm kolejnych klasyków muzyki poważnej, nawet nie na około jak zwykle, bo dziwnie tęsknię za rodzicami, nim wejdę do domu w kącikach zbiera się wilgoć, kiedy otworzę drzwi wita mnie pies i to w jego miękką sierść wsiąkają moje pierwsze łzy, zdejmę glany, rzucę płaszcz i pobiegnę na górę, jak mała dziewczynka - do mamy.
-Cat, Cat, Cat!  - ściska mnie kurczowo i woła ojca, przytula nas obie, plecy mam przyciśnięte do jego piersi, oboje powtarzają jak mantrę. - Jesteśmy tu, jesteśmy, nie jesteś sama.

Ile z oczu twych 
Wypatrzeć zdołam
Ile zrozumiem
Z szeptów pod stołem

To wszystko jest takie głupie, płaczę, ze szczęścia i rozpaczy kochają mnie tak mocno, że mama sadza mnie obok siebie na kanapie podając chusteczki stojące w zasadzie tuż obok, a tata idzie do kuchni zrobić herbatę, Ariel przybiega władować się na kolana, pies waruje u stóp - jakgdyby nikt nie wyczuwał ode mnie resztek etanolu i nikotyny.
-Koteczku - mama nie robi tego co na początku i nie traktuje mnie jak idiotki tym łagodnym głosikiem. Mówi normalnie, czuję szczerą troskę, widzę wszystko co muszę w jej oczach.- Wiesz, że my cię nie zostawimy.
-Jak wszyscy wcześniej, co? - śmieję się ponuro. - Na przykład on?
Bo w każdej historii pojawia się charakter czarny nie z myśli, a z definicji.

Czy ja się nauczę rozwijać akcję? Ja nie wiem. Mam wrażenie, że to harda pisanina jest, ale no.
Pięć po trzeciej, jak wrócę to będę arivederci.