Satisfyingly lonely

background: Ad.M.a.- Cyklotymia





W sobotę gdzieś pomiędzy jednym a drugimi kubkiem taniego szampana naszła mnie jakże radosna refleksja.
Z jakiego powodu stoję i przysłuchuję się jak grupa w zasadzie obcych mi ludzi śpiewa w zasadzie obcej mi osobie "Sto lat" czy tam inną pieśń pochwalno-weselną?
Czy jestem dupkiem?
Dobra to "w zasadzie obcych" zakrawa na lekką przesadę, ale po trzech latach w klasie z tymi paniami nie łączy mnie w sumie nic. Nie czuję żadnego powiązania, a i one raczej nie skoro nawet nie zauważyły, że z Szuflą sobie beztrosko zniknęłyśmy na większą część drogi (Szuflę warto zapamiętać - to światła postać, kiedyś wam o niej opowiem). Właśnie podczas naszej wspólnej dysputy w trakcie wspomnianej samowolki doszłyśmy do owego dosyć przygnębiającego wniosku - patrząc choćby i na ostatnie pół roku widzę więcej osób, które faktycznie mnie obchodzą, niż ogarniając pamięcią sześć razy dłuższy okres spędzony na nibyedukacji w nibyszkole. Liczyłam na bagaż życiowych doświadczeń z dodatkiem oszałamiających wspomnień i znowu gorzko się przeliczyłam w ostatecznym rozrachunku zostając z żałośnie małą paczuszką tego co można określić mianem "dobre". W zasadzie powykrzywiane palce obu dłoni wystarczą na wymienienie kontaktów, które zachowam. Po trzech latach nie nawiązałam żadnej styczności z osobami, z którymi dzieliłam szarą codzienność. Nić porozumienia zniknie tak szybko jak powstała.
Call me a bitch, ale tego nie żałuję. Jestem zimna i bez serca, ale nie zależy mi na żadnym z tych ludzi. Ludzie sami w sobie nie są zbyt wiele warci, już o tym mówiłam, a udawanie, że jest inaczej ostatnio mocno mnie przerosło. Może ktoś wyjdzie z gimbazy z ogromniastą paczką oddanych przyjaciół, ja zrobię to tak jak weszłam - bez polotu i przytupu.
A to wszystko sprowadza się do tego, że - nie życzę wam źle, ale bądźmy szczerzy - wy też skończycie tak jak ja. Czyli jak przyjdzie co do czego to z bardzo ograniczoną bandą wam oddanych. I tak jest lepiej. Gdybym jadła śniadanie cofałoby mi się na każdy przejaw skrajnego lizusostwa i włazidupstwa, a wierzcie mi na słowo, że dla społeczeństwa można się upodlić na wiele wyrafinowanych sposobów, ma się doświadczenia, bo zanim odkryłam w sobie te smutne okruchy inteligencji i dotarło do mnie, że powinnam mieć ten świat tam gdzie on przez przeważającą część czasu ma mnie (czyt. w odbycie) sama bardzo szukałam akceptacji.
I nie znalazłam, a w zasadzie nawet gdybym niewiele by to zmieniło. Bycie tą małą smutną gałką żalu nie jest mega satysfakcjonujące, ale nie sądzę by bycie lśniącą kulką chwały było mi przeznaczone. Parafrazując mojego kumpla skoro już dotknęłam dna poleżę i odpocznę, bo jaki sens ma wspinanie się na górę, z której można zaraz spaść? No jaki?
Gute nacht.