Destroyed
background: Myslovitz - Zamiana
Wpis wczoraj był nie wiem czy kto przyuważył. Nie było jednak mnie, a co za tym idzie wpis musiał zniknąć z blogsfery coby nie straszyć szczególnie. Po wypiciu Blacka Mojito myśli są jednak zaskakująco klarowne możemy więc chyba zawrócić do tejże historii. Więc zawracamy.
-Do mojej babci dzwoniła ta przeklęta baba.
-To znaczy? - pytam bezwiednie zaciskając pięści.
-Psycholożka.
Zatrzymuję się przy parkowym murze i staję twarzą do niego, przyglądam mu się przez chwilę, ale wiem co chcę zrobić i to robię, po prostu tą zwiniętą pięścią walę w niego z całej siły.
-Kat - łapie mnie za łokieć.
I wiem, że każdy ból
Pomaga wznosić mój
Własny mur
Podaje mi żarzący się się papieros, a wiem ile to znaczy, więc przyjmuje go bez słowa i zaciągam się tak głęboko jak jeszcze nigdy w życiu.
-Chciała tego co zwykle? - mój głos brzmi jak skrzek.
-Oczywiście, że tak - odbiera mi peta i strzepuje z niego popiół. - I oczywiście tego nie dostała.
-Dziękuję - szepczę zamykając oczy.
Bo prawda jest taka, że parszywa szkolna psycholog, kobieta o aparycji wieszaka w powłóczystych giezłach i szyrkletowych okularach namiętnie chce zesłać mnie na leczenie, a doprowadzić do tego próbuje od długich miesięcy, nie przebierając w środkach. Mówiąc szczerze, cierpię na zdecydowany deficyt osób, które nie chcą się mnie pozbyć. Może i mają rację, nieznośna jestem zwłaszcza od pieprzonego pół roku. Fakt jednak faktem, że do psychiatry wybierać się nie zamierzam.
Wiedz
Wiedz, że nie poddam się
Dopóki czuję gdzieś
Płynącą we mnie krew
-Możemy odpuścić szkołę jeśli chcesz - proponuje Klara wzruszając ramionami w starej czarnej ramonesce matki. Wzdycham ciężko.
-I dać jej satysfakcję? Po moim trupie, całkiem niedługo, poczeka sobie - i z nową energią ruszam dalej, a przyjaciółka z marszu mnie dogania, zgniatając uprzednio glanem niedopałek. Nim dotrzemy do szkoły właściwie nie rozmawiamy, bo przepełnia mnie chęć zamordowania tej niesłychanie irytującej kobiety w trybie blitzkrieg, a podsyca to krążący z krwią alkohol. Przy wejściu oparty stoi jedyny, nie licząc mojej towarzyszki oczywiście, osobnik, z którym mam ochotę przebywać - Artem. Ze wzgardą lustruje wzrokiem falę uczniów, skubiąc jednocześnie rękaw kupionego kiedyś na wojskowym zlocie flecktarnu. Podchodzimy do niego, co jest o tyle łatwe, że ta hałastra na nasz widok rozstępuje się unikając patrzenia na dwie wariatki. Kumpel uśmiecha się ironicznie jak zwykle.
-W końcu ktoś minimalnie wart uwagi - rzuca wkładając ręce do kieszeni dżinsów. Schodzimy po schodach do korytarza z szafkami i niemal z miejsca napotykamy starą nietoperzycę, której mętne oczy nagle rozjaśniają się chorym blaskiem.
I znów
Tak jak nie raz już
Znów to zrobię wiem
Wyjdę z siebie, i
-Czy pani wie - zaczynam bez kurtuazji, a przyjaciele stają po obu mych bokach i wyczuwam ich bazyliszkowe spojrzenia kierowane w stronę wiedźmy. - Że nękanie jest karalne?
-Doskonale zdaję sobie z tego sprawę panno Wilkowiec - odpowiada piskliwym głosem przekręcając obrzydliwy złoty pierścionek na szponiastej dłoni.
-Więc niech pani do jasnej cholery przestanie to robić - syczę.
-Nie tym tonem moja panno - na jej ziemistą cerę wpływa szkaradny rumieniec.
-Ona nie potrzebuje pani porad - włącza się Klara ignorując zbierającą się wiązkę słuchaczy. - Niechże pani ją zostawi w spokoju.
-Określanie czy ktoś potrzebuje specjalistycznej pomocy leży w moim zakresie obowiązków panno Sawicka - warczy okrutnie szczerząc pożółkłe zęby i nagle zbliża się tak, że owiewa mnie jej kwaśny oddech. - A ty moja droga jesteś szurnięta. Wszyscy jesteście. I wszystkich was wsadzę tam gdzie wasze miejsce.
-Zobaczymy kto szybciej zniknie z tej szkoły - o dwie głowy wyższy od niej Artem delikatnie odciąga nas do tyłu i schyla się tak, by gromy ciskać prosto w jej oczy. - I mogę się założyć o wszystko, że pani.
-Nawet nie śmiej mi grozić, Gorski - zaciska szpony na jego ramieniu gdy chłopak odwraca się pociągając nas za sobą. Zerka na jej zakończone długimi jaskrawofuksjowymi paznokciami palce z nieskrywanym obrzydzeniem.
-To nie groźba. To obietnica.
Kolejna lista skarg
Czy kłamstwo to czy żart
Wiem to banalne jest
Ręce latają mi jak szalone.
Wspinamy się na ostatnie piętro pośród nieprzebranych stert idiotów, na których mam ochotę wrzasnąć, wrzeszczeć tak długo aż na mnie spojrzą, tak jestem popieprzona, tak wy jeszcze gorzej, to szaleństwo zabije nas wszystkich, przestańcie udawać jesteście bydłem, wszyscy jesteśmy. W końcu trafiamy tam gdzie nikogo nie ma, miotam kostką w byle który kąt, płaszczem w inny i opieram się o kamienny parapet.
Nie widzę
Nie słyszę nic
-Jaki dzień? - rzucam w przestrzeń.
-Piątek - błyskawicznie rzuca któreś, może oboje, może jedno, wszystko jest szumem i białą plamą.
Za każdym pieprzonym razem.
Niespodziewanie czuję delikatne jak dotyk piórka muśnięcie, ale i tak na nagim ramieniu pojawia się gęsia skórka. Ostrość nagle wraca i patrzę na długie palce Klary dotykające mojej bladej skóry. Kiedy zerkam w jej źrenice nie widzę ostrożnego współczucia, a ponurą wściekłość i bezbrzeżny smutek. Jesteśmy jednym organizmem, prawie zawsze.
-Wiecie co dzisiaj zrobimy? - pytam gdy Artem staje obok i obejmuje mnie ramieniem.
-Zapewne - odpowiadają jednocześnie. Przenoszę wzrok na posiniaczone kostki, którymi walczyłam ze ścianą.
-Pójdziemy się napić - chrypię.
I znów
Zdławię pusty śmiech
Strzelę sobie w łeb
Już odbezpieczam następną butelkę
Kontynuować czy nie kontynuować?
Już chyba przyjaznego dnia.