No sleep club
background: Myslovitz - Noc
Gdzieś pomiędzy piciem półlitrowego kubka kawy, a ustawianiem zdjęcia na blogu zaczęłam szukać jako takiej refleksji.
Głowy puste
Serca strute
Nocą nie śpią
Dzieci które
Tracą wiarę
Gubią sens
Idą cicho
Same w deszcz
Gdyby były konkursy dla grafomanów zajmowałabym czołowe miejsca za te żałosne próby utworów nielirycznych.
Miała sen, a w tym śnie była lekka i piękna jak letnia jutrznia, pełna spokoju i wiary.
Wszystko wydawało się realniejsze od realnośći, idealnie stworzone według Boskiego planu, ale nieuniknionym prawem snu jest się zakończyć. Musi ustąpić następnemu, mroczniejszemu, łapiącemu w zasadzkę obaw prymitywnych i wyrafinowanych, małych i wielkich, nowych i starych. A ona nigdy nie wiedziała czy gorzej będzie się obudzić po cudnej mrzonce, gdzie choć na chwilę mogła poczuć słodycz ulotnego szczęścia, czy może po koszmarze, który był tym prawdziwszy, że potrafił nadejść smętne resztki kontroli opierającej się na najprostszym możliwym przekłamaniu głoszącym, że wszystko jest w porządku. Ale gdzieś daleko zawsze przypominała o sobie gorzka prawda: nic jest wszystkim, a wszystko jest niczym.
Nawet kiedy oszukiwała siebie kryła w tym maleńki okruszek prawdziwości. Gdyby tego nie robiła zgubiłaby się ostatecznie, a tego nie chciał nawet najbardziej zagorzały popapraniec.
Przypuszczalnie jutro to zniknie, ale miał być upadek umysłowy i jest. Czekam na metaforyczne pomidory i zgniłe jaja w komentarzach.
P.S. Sapkowski zrobił streszczenie mojego blebleblania zanim ono powstało, przypadek? (i drugie P.S. tam na dole są takie śmieszne linki do mojego ryjca między innymi. Nie krępujcie się.)
Każdy sen, ten czarowny i piękny, zbyt długo śniony zamienia się w koszmar. A z takiego budzimy się z krzykiem.
Bye.