Indestructibility of the shackles
background: Bring Me The Horizon - Shadow Moses
Dzisiaj tak ładnie wsadzimy wszystko w jeden wybitnie obszerny post, bardzo na bogato.
Najpierw nowina cokolwiek radosna. Zdajecie sobie sprawę, że *ATTENTION GUYS ATTENTION*
Gawd. Chyba mogę otwierać tego szampana z szafy, nie znoszę szampana, ale za was wypiję, a co, innych trunków nie wypada, chyba, że whisky, whisky jest bardzo fancy, ale podobnież nie w smaku, a jedynie w prasie.
Wzruszyliście mnie. Jesteście super. Dwusłowne zdania. W podzięce.
Rzecz kolejna tudzież następna, nadal w podobnym klimacie chybainformacyjnym, bo jakim innym?
Social media.
Broń mnie Boże, Honorze, Ojczyzno przed zakładaniem fanpage'a na niebieskim F, bo się skończy jak TO O (niektórzy chcą być w centrum nieuciekniętych wszechświatów, zaczniemy od mojej czarnej dziury), acz nie trzeba daleko klikać żeby trafić na mojego instagrama, przycupnął sobie w prawej kolumnie, tumblr został wymieniony w tym poście (formuła całkiem interesująca, zastanawiam się nad kontynuacją na wypadek zastoju), mam też tego śmiesznego ptaszka, a w kwestii chęci ewentualnego skontaktowania się ogarnęłam trochę google +, nie do końca jeszcze rozumiem, ale to jakaś fikuśna kalka Zuckerberga, więc damy radę.
Tres. Jak wiadomo łototo gdzie się teraz znajdujemy jest moim katharsis, tak szczęśliwie bądź nie dobranym, że współdzielonym. Nadeszła ta długo wyczekiwana chwila, gdy możecie powiedzieć czy forma wszelaka jest wam odpowiadająca, czy oczekujecie czegoś, czy coś powinnam wyrzucić, nie wyrzucę, ale ograniczę, a to już coś. Doceniajmy.
A teraz czas na main body.
Zakończył się pewien etap mojego życia. Nazwanie tego co teraz czuję radością zakrawałoby na potężne kłamstwo, acz gorzka ulga daje tu nieco światła. Ponoć w tym wszystkim poszły łzy, drżenie rąk inne niż nerwicowe towarzyszyło moim tak zwanym rówieśnikom podczas odbierania tych wszystkich barwnych karteluszków pełnych pustych zasług, a gdzieś za kulisami stało to wszystkim czytelnikom dobrze znane ciemnowłose straszydło przeklinające świat. Jeśli spodziewaliście się po mnie zachowania chociaż w nikłym stopniu przypominającego to co powinien reprezentować absolwent publicznego gimnazjum to... a nie, czekajcie nie mówcie, że jesteście naiwni i liczyliście, że przyklasnę obrzydzającym mi garnitury władzom przenajwyższym w głaskaniu po główce ganiającym w wyścigach szczurom. Moje życie uważam za wystarczająco przygnębiające.
Tak czy inaczej fakt faktem pozostaje, że wyrwałam się z pomalowanych emalią najlepszej w mieście szponów tej chorej szkoły, na zawsze i na wieczność, nawet łza mi się w oku nie zakręciła, jakieś tam piękno przysłania kurtyna żalu i przykrości, których jak już kiedyś bazgrnęłam lepiej nie odczuwać kiedy wiosen minęło ledwie szesnaście, bo te odczucia rozmnażają je dziesięciokrotnie. Zawsze obiecywałam tu prawdę najszczerszą, wykształcenie średnie potrzebne mi jak dziura w moście, jednakowoż to najłatwiej znajdowalny sens, bo jak już mówiłam u mnie to pojęcie jest wdeptane w ziemię. Ktoś kiedyś sarknął, że całkiem odważna ze mnie dziewczyna, te słowa są mi neonem, bo gdy tylko uświadomiłam sobie jaki okres teraz mamy niecenzuralność wspięła się na swoje prywatne K2. W zasadzie pewnie kiedyś tam gdy umiarkowanie beztroskim dziecięciem byłam wakacje były całkiem spoko, obecnie zaś ta ćpuńska aparycja jest tak wnętrzem jak zewnętrzem, co znaczy - zepsuciem. A w jaskrawych promieniach kuli ognistej na nieboskłonie wiszącej wszystko psuje się szybciej.
Wracając jednak na chwilę lub dwie do faktu wyrwania się z oków nadal nie puściły mnie one do końca, irytujące. Fakt, że przejście korytarzem tego przybytku nie odbędzie się już w formie jego członka nadal nie jest oczywistością i wątpię czy ujrzenie rodowego nazwiska na liście przyjętych cokolwiek tu zmieni. Pewien czas kiedy uwierzyłam, że studnie mają dno, od którego można się odbić powoduje u mnie niemożność zaprzeczenia swojemu syndromowi sztokholmskiemu. Jestem wolna, ale ta wolność nie jest do końca pełna. Skoro jednak przełykam bolesną rzeczywistość i to przełknę. Pozostanie w tym stanie sprawia, że nie gotuję się mentalnie na kolejną partię bezmyślnego bydła z rzadka przeplecionego prawdziwymi białymi krukami istnień, nie uprzykrzajmy sobie egzystencji tym, że to po prostu kolejna zmiana dekoracji. Chociaż może teraz wątek się rozwinie w stronę gatunku innego niż tragedia.
Uwierzycie, że udało mi się zawrzeć w zakończeniu coś co można uznać za optymizm? Czasem jednak zaskakuję samą siebie, naprawdę.
Znośnego.